Jak co roku podczas długiego listopadowego weekendu zorganizowaliśmy Studencki Rajd Górski „Gronie”. W tym roku pojechaliśmy na 4 dni w Beskid Śląski, gdzie udało nam się przejść masę kilometrów po urokliwych górskich szlakach.
Do Bielska dojechaliśmy pociągiem, wczesnym rankiem (o dziwo punktualnie), a następnie przesiedliśmy się do autobusu MZK, który dowiózł nas w Dolinę Wapienicy. Stąd rozpoczęła się nasza wędrówka. Szliśmy niebieskim szlakiem w kierunku schroniska na Błatniej. Niestety w schronisku napotkaliśmy mnóstwo ludzi i zabrakło miejsca dla nas, wiec długo tam nie zabawiliśmy:( Po krótkiej przerwie ruszyliśmy żółtym szlakiem w kierunku Klimczoka i Szyndzielni. Na tym ostatnim szczycie udało nam się obejrzeć piękny zachód słońca oraz chwilę odpocząć i ogrzać się w schronisku. Do Chaty Wuja Toma doszliśmy już po ciemku. Wszyscy byli bardzo zmęczeni po podróży i całodziennej wędrówce i nawet perspektywa śpiewogrania przy kominku, mało kogo zmobilizowała do dłuższego wieczornego imprezowania.
Drugi dzień przywitał nas pochmurną i deszczową pogodą. Trochę nas to zmartwiło ale na szczęście po przedłużonym śniadaniu, deszcz przestał padać. Ruszyliśmy w długą wędrówkę na Baranią Górę i dalej do Pietraszonki. Szliśmy czerwonym szlakiem przez Hyrcę, Kotarz, aż doszliśmy do przełęczy Salmopolskiej (podobno najwyższej przejezdnej w Polsce). Zrobiliśmy tam krótką przerwę na obiad, a następnie ruszyliśmy w dalszą wędrówkę. Po drodze zaliczyliśmy Jaskinię Malinowską, oraz takie szczyty jak Malinowska Skała, Magurka Wiślańska. W planach mieliśmy dotarcie na Baranią Górę na zachód słońca, jednak okazało się to ponad nasze siły. Baranią zdobywaliśmy już po ciemku, a do tego cała góra spowita była gęstą mgłą, uniemożliwiającą zobaczenie czegokolwiek oddalonego dalej niż 20m.
Z Baraniej Góry ruszyliśmy w kierunku schroniska Przysłop i dalej do Pietraszonki. Szlak był bardzo mokry, momentami zapadaliśmy się po kostki w błocie i wodzie. Na szczęście w chatce przywitano nas ciepłą herbatą. Palący się kominek, chwila odpoczynku plus zjedzenie kolacji dała nam siłę i chęć na długie wesołe śpiewogranie, a kapela grająca była zacna: dwie gitary, tam-tam, dwa tamburyny i grzebień (tak dokładnie, grzebień - kolega twierdził, że gra na nim pierwszy raz ale nam bardziej przypominał grzebieniowego wirtuoza). No i tak skończył się dzień drugi.
Trzeciego dnia nasza trasa była zdecydowanie krótsza. Szliśmy spokojniej, najpierw czarnym, później czerwonym szlakiem. Odwiedziliśmy schronisko Stecówka, mijaliśmy liczne fajne skałki (Dorkowa Skała), aż dotarliśmy do przełęczy Kubalonka, gdzie w jednym z barów zjedliśmy obiad. W dalszą wędrówkę wyruszyliśmy czerwonym szlakiem w kierunku szczytu Kiczory i dalej do schroniska. Towarzyszyła nam piękna pogoda, dzięki której trasa mijała nam sielsko i przyjemnie. W schronisku po tradycyjnej kolacji zebraliśmy się wszyscy w głównej sali, gdzie śpiewaliśmy i graliśmy na gitarze i w piłkarzyki, aż panie ze schroniska stwierdziły, że zamykają bar i nas wygoniły do pokoi.
Ostatni dzień naszej wyprawy powitał nas wyśmienitą pogodą. Od samego rana na niebie świeciło ciepłe jesienne słońce, dzięki któremu można było iść bez kurtek, a momentami nawet w krótkim rękawku.
Spod Stożka ruszyliśmy w kierunku Czantorii Wielkiej, na której szczycie zameldowaliśmy się w samo południe. Pod Czantorią zatrzymaliśmy się w czeskim schronisku, gdzie mieliśmy okazję zasmakować pysznej czeskiej potrawy o nazwie langosz i oczywiście czeskiego piwa:) Z Czantorii do Ustronia zeszliśmy niebieskim szlakiem, a w Ustroniu wsiedliśmy do pociągu do Katowic i dalej do Szczecina.
I tak skończyła się nasza jesienna wyprawa w góry. Mam nadzieję, że wszystkim uczestnikom się podobało, a was zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z rajdu:)
Paweł „Zetko” Zetkowski