W marcu jak w garncu, więc w klubie się zakotłowało i w piątek około godziny 17 wyjechaliśmy w kierunku Mieszkowic. Celem naszym było Sanktuarium w Siekierkach, do których ciężko się dostac, zwłaszcza wieczorową porą. Dzięki uprzejmości tamtejszego księdza, który przyjechał po nas busem i ugościł w świetlicy środowiskowej, udało nam się zwiedzić dużo ciekawych miejsc. I tak wędrowaliśmy po najdalej wysuniętym na zachód naszego kraju kolanie Odry. Odwiedziliśmy Cedynię, a tam udaliśmy się na wieżę widokową, na grodzisko oraz pod ratusz. Następnie przez rezerwat "Wrzosowiska Cedyńskie", zawędrowaliśmy na miejsce bitwy wojsk polskich i brandenburskich z 972 roku czyli w okolice Góry Czcibora (na którą zresztą się wdrapaliśmy). Podziwiając śliczne widoki, nabraliśmy energii do dalszej wędrówki. Przez Osinów Dolny dotarliśmy do Starego Kostrzynka po to aby stanąc na najdalej na zachód wysuniętym skrawku Polski. Tam zrobiliśmy sobie kilka pamiątkowych fotek na tle słupka granicznego nr 629 oraz rozlanego kolana Odry i pomaszerowaliśmy do Siekierek drogą asfaltową. I to 9km!!! Po drodze minęła nas rodzinka Wechterowiczów (tata Maciek z córką Justysią), którzy przyjechali autem, a na miejscu czekał na nas niezmordowany Ramol Stefan "Błażej" Błażejowicz. Po tak długim marszu napaliliśmy w kominku i urządziliśmy kolację. Nieco później bawiliśmy się przy akompaniamencie gitar, a gdy wzięło nas zmęczenie ktoś chwycił pilota i... pogasił światło :-)
Rankiem się spakowaliśmy, poszliśmy obejrzec Sanktuarium i wyruszyliśmy w dalszą drogę. Zetki i Pszczółek rowerami, Maćki autem, a my na piechotkę. Po około 1,5 godziny wędrówki dotarliśmy na cmentarz wojenny, gdzie spoczywają polscy i radzieccy żołnierze, którzy polegli podczas forsowania Odry. Tam Jacek szukał grobu swojego dziadka. Po zwiedzeniu kwater cmentarnych poszliśmy dalej w kierunku Morynia. Po drodze zawitaliśmy do leśniczówki, gdzie kiedyś "Krokowcy" mieli swoją chatkę. Dawid i ja ucięliśmy sobie krótką pogawędkę z leśnikiem, który opowiedział nam krótką historię tej chatki.
Nie mieliśmy dużo czasu, zatem ruszyliśmy w dalszą drogę i przed 14 doszliśmy do Morynia, gdzie podziwialiśmy stare mury obronne i późnoromański kościół. Kilka osób wybrało się nawet nad jezioro, ale strasznie wiało i nie dało się dłużej posiedzieć. Około godziny 17 dotarliśmy do stacji kolejowej, skąd pociąg zabrał nas z powrotem do Szczecina.
Tym razem rajd nie posiadał żadnej konwencji, mimo iż taka była planowana. Większośc z nas była pogrążona w żałobie po stracie przyjaciela Jędrasa, który odszedł od nas dnia 21.03.2007r.
Kierownik "Łysy"