To już ostatni odcinek opisu wyprawy na Syberię. Tym razem nie jest to opis Michała Gulczyńskiego
Proponujemy artykuł z tej wyprawy, który powstał w zaprzyjaźnionym Klubie Włóczęgów Wileńskich.
Tajga zawsze kojarzyła mi się z bezkresem śniegów i lasów, cedrem syberyjskim, przejmującym mrozem, także równiną, bagnami i gospodarzem syberyjskich lasów - niedźwiedziem. Jednym słowem: niebezpieczeństwo. Wilno opuszczałem więc z dreszczem i niepewnością co do powrotu. Nastrój ten potęgowały żartobliwe (i nie tylko) słowa przyjaciół z Klubu Włóczęgów: "Zróbmy z Wami ostatnie zdjęcie!", "Ucałujmy się ostatni raz!", itd.
Jednakże wróciliśmy! Doświadczyliśmy tam na sobie łask i gniewu tajgi. Zostaliśmy oczarowani. Ale też utrwaliły mi się w pamięci znużone twarze moich towarzyszy, pękające z pragnienia usta podczas zdobywania Munku-Sasan, czy też szczękanie zębów, gdy próbowaliśmy w bród pokonać Tissę.
Nigdy też nie zapomnę mokrych i trudnych do pokonania krzaków karłowatej brzozy i olchy oraz jak to się zasypia w wilgotnym śpiworze i mokrym ubraniu, gdy poza namiotem leży śnieg i jest około 5 stopni poniżej zera. Cieszę się, że nie było z nami dziewczyn.
Obserwując twarze Romka, Michała i Leona co dzień widziałem jakąś zmianę. Widziałem rozgoryczenie, gdy nie udało się pokonać Tissę, zniechęcenie, gdy należało podrywać się do dalszego marszu, ale też radość, gdy zmoknięci i wyczerpani ujrzeliśmy w dolinie parujące źródła Czojganu lub znajdowaliśmy w tajdze przytulne myśliwskie chaty. Ciężko bywało, lecz nie słyszałem narzekania, nie wybuchł żaden konflikt, żadna kłótnia, co jednak podczas podobnych wypraw nieraz się zdarza. Musze wyznać, że jednak jednego razu omal mnie nie poniosło, gdy byłem wkurzony na cały świat za to, że pierwszy muszę przedzierać się przez mokre krzaki.
Wszyscy zmienialiśmy się. Doskonale widać to było, kiedy już w Wilnie, w ukochanym Klubie, opowiadaliśmy o przeżyciach z Syberii. Wszystkiego teraz opisać się nie da. Ciekawski czytelnik może sięgnąć po "Kurier Wileński" (nr 205-209, 213, 214, 216, 218, 221 1999 roku). Szczegółowo można opowiedzieć tylko niektóre fragmenty podróży.
Poruszanie się w tajdze, nawet na szlakach turystycznych, utrudniają liczne przeszkody. Oznakowań szlaków w zasadzie nie ma, najwyżej z rzadka spotykane są tzw. "tury" - kilka niewielkich kamieni ułożonych jeden na drugim. Szliśmy więc przeważnie ścieżkami, pozostawionych przez buriackich pasterzy i myśliwych. Zdarzało się tez korzystać ze ścieżek zwierzęcych, które często zanikały i wówczas przez tajgę musieliśmy przedzierać się na przełaj. Takie poruszanie się niezwykle utrudniały powalone przez burze lub lawinę drzewa, gęste zarośla, gł ęboki i wilgotny mech, mokradła. Bez wysokich gumowych butów z pewnością nie dalibyśmy rady.
Największe problemy w tajdze stwarzają rzeki. Przeprawianie się przez nie jest nie tylko trudne, ale też niebezpieczne. Nawet przekroczenie niewielkiego potoku, jeżeli poziom wody w nim sięga powyżej kolan, wymaga nie lada wysiłku. Dlatego pokonywaliśmy rzeki tzw. "ścianą" - jeden przy drugim, lewa ręką przytrzymując się pasa kolegi, a prawą opierając się na kiju. Jednakże ten sposób sprawdza się nie na każdej rzece. Prawie dwie godziny trwała walka z rwącym prądem szerokiej (ok. 60 metrów) Tissy. W lodowatej wodzie lawirowaliśmy miedzy kamieniami, wyszukując płytszych przejść. Do drugiego brzegu brakowało zaledwie kilku metrów. Szczękając zębami, zdobyliśmy się na ostatni wysiłek. Ale omal nie zostaliśmy porwani przez prąd i w końcu zmuszeni byliśmy zawrócić. Przed zagrożeniem odmrożenia ratowaliśmy stopy nacierając je spirytusem, lub uderzając o kamienie. Przekroczyliśmy rzekę następnego dnia, ale o kilka kilometrów wyżej, co zmusiło nas do zmiany trasy i okrężnej drogi na pewnym etapie.
Podczas wspinaczki na szczyt Munku-Sasan (3164m npm), dało się we znaki słońce i pragnienie. Szczyt, z którego roztacza się piękny widok nawet na terytorium Mongolii, zdobyliśmy dopiero wieczorem, więc nie zdążyliśmy za dnia zejść do ukrytych w lesie plecaków. Noc spędziliśmy bez namiotów i śpiworów na posłaniu z gałęzi sosny, rozgrzewając się herbatą i aspiryną. Dopiero o brzasku zeszliśmy niżej do chatki myśliwskiej, gdzie na pryczach i wilczych skórach zdrzemnęliśmy się kilka godzin. Takiego rodzaju schroniska w tajdze, wyposażone w żelazny piecyk, stół, prycze i najniezbędniejsze przedmioty, nie są rzadkością. Każdy podróżny może w nich zatrzymać się, w zamian, zgodnie z syberyjskim obyczajem, pozostawiając jakieś produkty. Najtrudniejsze chwile przeżyliśmy podczas zdobywania przełęczy Chełgin. Chłodną noc spędziliśmy tuż przed przełęczą. W drugiej połowie sierpnia przymrozki nie są nawet w dolinach czymś nadzwyczajnym, ale jakież było nasze zdziwienie, gdy z rana wokół namiotu ujrzałem pięciocentymetrową warstwę śniegu! Podczas marszu rozgrzaliśmy się, ale porywisty wiatr na przemian ze śniegiem, deszczem lub gradem, śliskie kamienie, bagniste ścieżki, mokre zarośla karłowatej olchy i brzozy - wszystko to tego dnia uczyniło wędrówkę niezwykle uciążliwą. Odpoczynek nastąpił dopiero nad gorącymi źródłami w Czojganie. Pisząc o tajdze, kilka słów należy poświęcić również spotykanym tam ludziom. Najczęściej byli to Buriaci - bardzo gościnni, jak rodzina sejsmologów Aleksandra i Radżany (udostępnili oni nam pokój na trzy noce), tajemniczy szaman. Byli też i tacy, którzy za przeprawę łódką przez Okę, bądź przejazd samochodem starali się zedrzeć z nas jak najwięcej. Zapamiętała się też grupa turystów z Nowouralska. Byli oni pierwszymi napotkanymi po 3 dniach ludźmi, poczęstowali nas herbatą i udzieli ważnej informacji o przełęczy Czełgin. Z innej ekipy, z Permi, najbardziej utrwaliły się w pamięci sympatyczne dziewczyny Swietłana i Natalia (wówczas to odbyło się jedyne podczas wyprawy na Syberię śpiewogranie) oraz medyk - dziwak, obcujący z kosmosem i "biały mag" (jak o sobie powiadał).
Wyprawa ta faktycznie to tylko rozpoznanie. Uchyliliśmy rąbek tajemniczej Syberii. To zaintrygowało i rozpaliło wyobraźnię. Dlatego z niecierpliwością czekam lata, aby znów udać się do kraju nieznanego.
Waldemar Szełkowski (Jeżyk)
Przedruk z czasopisma Klubu Włóczęgów Wileńskich "Włóczęga" (nr 13, grudzień 1999r.)