Strona główna

Raz na wodzie, raz pod wodą

Dzień: 28 - 29.06.1997
Miejsce spotkania: dworzec PKP, a potem hen, w siną dal.
Uczucia: mieszane - jak szybko można pójść pod wodę, siedząc pierwszy raz w kajaku?
Towarzystwo: mieszane - polsko-niemiecko-amerykańskie.
Język: werbalno-migowy, choć ciężko „rozmawiać” mając w ręku wiosło.
Pogoda: upalna.

Pierwszy kontakt z kajakiem dokonany, tylko dlaczego wszyscy śmieją się z pytania: z której strony ma wsiąść osoba niewiosłująca? Przecież nawet nie wiem jak się trzyma wiosło! Mam tylko cichą nadzieję, że mój współkajakowicz będzie cierpliwy i nie podtopi mnie zanim nauczę się jak manewrować tą łajbą. Tylko dlaczego tak często lądujemy w szuwarach? Przynajmniej cisza tu i spokój. Wkoło szerzy się inwigilacja - a to czapli, a to bocianów, o żabach i liszkach nie wspomnę.

Jako tako opanowawszy w końcu sztukę wiosłowania i manewrowania kajakiem, mogłam zająć się także obserwacją otoczenia:

  • Śledź z Anią - siła spokoju;
  • Ilona z Gosią - spragnione kontaktów międzyludzkich wciąż na kogoś wpływają;
  • Michał z Arturem - awangarda;
  • Zuzia z Mikusiem - a to rozleniwieni na kajaku, a to zachwyceni rzadką roślinką lub motylkiem, to znów w błyskawicznym tempie posuwają się naprzód niczym pewne różowe króliczki;
  • Małgosia z Maćkiem - pogrążeni w dyskusji bardzo burzliwej;
  • dalej Uve z Joaną szukają samotności;
  • i na końcu moja skromna osoba, szczęśliwa, że ma zasłużone wakacje, machająca zapalczywie wiosłami i Krzyś - mój cierpliwy współmachacz.

Pod wieczór odkrywamy uroki Gryfina, po czym zmęczeni i głodni rozbijamy namioty i zabieramy się za robienie kolacji. Wokół noc, więc mamy nadzieję, że nikt nie będzie zbyt dociekliwie zaglądać co do gara włożono, lub też co do niego wpadło przypadkiem...
Niestety Joana odmawia jedzenia, a Uve podejrzliwie zagląda do gara (trzeba przygasić ognisko to może nic nie zobaczy) i ... prosi o dokładkę. Ciekawe, czy niemieckie żołądki są delikatniejsze od naszych? Nie chcielibyśmy narażać na szwank przyjaznych stosunków polsko-niemieckich.

Wspaniała, gwiaździsta noc, ognisko, gitara no i fajna wiara - pełnia szczęścia u progu wakacji. Czyżby proroctwo na całą kanikułę? Rano okazało się, jak bardzo słoneczko polubiło niektórych z nas: czerwone raczki pojękiwały cicho. Chociaż nie wszyscy, bo np. Maciek preferował kąpiel w dżinsach wskakując do wody w momencie pełnego pędu kajaka. A może to Małgosia porzuciła go na pożarcie szczupakom? Pozostali jednak woleli kąpiel w mniej krępujących ciuchach. Potem abordaż i obiadek na środku jeziora. Kelnerzy szparko uwijali się wokół kajaków roznosząc kanapki prosto z... wody.

Szkoda, że już trzeba wracać. Ach jak przyjemnie kołysać się wśród fal, gdy szumi, szumi woda, a my płyniemy w dal ...
Przy okazji polecam sprawdzone lekarstwo na chorobę lokomocyjną: spływ kajakiem!

Wróć do:
© AKT „Kroki” Web Design Team             Grafika: Wojciech Kostecki