Adaś Mickiewicz z zaciekawieniem obracał swą kamienną głowę, gdy 19.06.1993r. za jego plecami zaczęła zbierać się różnobarwna gromada (około 30 osób) w strojach, jakie już w czasach wieszcza były anachronizmem. Długie suknie i dekolty niewiast mieszały się z bogactwem, w złotogłowie odzianych, dostojnych mężów. Wkrótce i mieszkańcy sławnego Szczecina dostrzegli zgromadzenie, a zainteresowanie ich wzrosło, gdy spośród drzew Parku Żeromskiego wynurzył się odziany w zbroję rycerz na dzielnym rumaku. Różnobarwna gromada zareagowała okrzykami radości. "Wiwat Colleoni!!!" rozniosło się po okolicy i echem odbiło się od murów Muzeum Narodowego. Śpiesznie rozwinięto sztandary ("COLLEONI WRÓĆ" i "AKT KROKI"), zadęto w róg i cały korowód ruszył na środek Placu Adama Mickiewicza. Dopiero wtedy wyjaśniło się, iż w strojach średniowieczno-renesansowych występują członkowie AKT "Kroki" i UKT "Labolare".
Z rozdawanych ulotek mieszkańcy Szczecina dowiedzieć się mogli, iż rycerz w blachy odziany rodem z dalekiej Italii pochodził, a zwie się Bartolomeo Colleoni. W Wenecji postawiono mu słynny pomnik - rzeźbę będącą symbolem czasów renesansu. Dla Szczecina Bartolomeo Colleoni narodził się w 1913 roku, gdy wierną replikę weneckiej rzeźby ustawiono w Muzeum Miejskim na Wałach Chrobrego. Niestety, w 1948 (?) roku posąg Colleoniego, wraz z marmurową repliką posągu Mojżesza, dłuta Michała Anioła, przeniesiono do Warszawy. Do dziś spiżowy Bartolomeo Colleoni stoi na dziedzińcu Akademii Sztuk Pięknych przy Krakowskim Przedmieściu. Ulotka kończyła się słowami:
"...i oto właśnie nadarza się wspaniała okazja by ziściły się nasze marzenia o powrocie tego słynnego dzieła sztuki do Szczecina, obchodzimy bowiem 750 rocznicę nadania praw miejskich. Tak dostojni jubilaci lubią być obdarowywani. CO TY NA TO WARSZAWO???"
Akademicki Klub Turystyczny "KROKI"
przy Oddziale Akademickim PTTK w Szczecinie
Duch Colleoniego nie czekając na odpowiedź Warszawy, a pragnąc wrócić na służbę sławnego Grodu Gryfa oblekł się w ciało (Krzysztofa Tyburczego) i dosiadł konia z Ośrodka Jeździeckiego "Hors Pro" na Osowie. Aby przypomnieć się mieszkańcom Szczecina postanowił przejechać się jego ulicami i zatrzymać się w tych miejscach, gdzie w przyszłości mógłby stanąć po sprowadzeniu z Warszawy spiżowy pomnik. By nie czuć się samotnie rycerz dobrał sobie strojny orszak z grona studenckich turystów z klubów Oddziału Akademickiego PTTK: Akademickiego Klubu Turystycznego "Kroki" i Uczelnianego Klubu Turystycznego Akademii Rolniczej "Labolare". Otoczony przez czterech rosłych halabardników (Michał Parus, Kuba Nowysz, Marek Masiuk i Michał Lesiakowski), Colleoni ruszył w kierunku Wałów Chrobrego.
Pierwszy przystanek to centrum Placu Adama Mickiewicza. Tej klasy i tych rozmiar ów dzieło wymaga dużo przestrzeni i to właśnie miejsce dla Colleoniego, na zapleczu Muzeum Narodowego upatrzył sobie ponoć jego dyrektor Władysław Filipowiak.
Na skwerze z gardeł korowodu, jak z rękawa, sypnęło hasłami:
Jako że Bartolomeo to inaczej Bartosz, była też piosenka (korzeniami Powstania Kościuszkowskiego sięgająca):
Bartoszu, Bartoszu, oj nie trać wa nadziei, oj nie trać wa nadziei!Zgromadzeni mieszkańcy Szczecina podchwytywali hasła i skandowali je wspólnie z przebierańcami.
Wkrótce Bartolomeo Colleoni zatrzymał się przed wejściem głównym do Muzeum Narodowego na Wałach Chrobrego. W krótkich, wprost z serca płynących słowach, rycerz pozdrowił swój "dom rodzinny" z lat 1913-1948 i ruszył pod estradę przy fontannie.
Ścisk panował tam tak wielki, że ledwo halabardnicy powstrzymywać mogli tych, którzy dotknąć chcieli kondotiera dłonią. On jednak chętnie przyjmował aplauz mieszkańców miasta, a umiłowawszy dzieci brał je na swe mocarne kolana, by swoim wnukom pokazać mogły zdjęcia z tak znakomitego spotkania.
Colleoni powitany został przez włodarzy naszego miasta, po czym wygłosił włoskie przemówienie, kończące się słowami: "...Ja nie mówić wasza mowa, wy tłumaczyć moje słowa!"
Wówczas herold (Robert Śledziński) kondotiera odczytał Jego posłanie:
"Mieszkańcy sławnego Szczecina!
Wszem wobec i każdemu z osobna wiadomym się czyni moją wolę:
Ja, Bartolomeo Colleoni pragnę po długoletniej tułaczce powrócić do
prześwietnego Miasta Szczecina. Przyrzekam stać na straży pokoju i dobrobytu
jego mieszkańców.
A jeśliby kto śmiał zaprzeczyć, że Miasto Szczecin jest najurodziwszym na
świecie, tego na walkę pieszą alibo konną pozwę.
Do burmistrza i rajców Grodu Gryfa się zwracam, by mi bramy miasta otworzyć
chcieli a powrócić do macierzy pomogli. Zaś stołeczne Miasto Warszawę o
uwolnienie ze służby proszę.
Któren zaś nie rad mnie widzieć w Szczecinie, tego w każdy piątek o pianiu
koguta straszyć przyobiecywuję,
Bartolomeo vel Bartłomiej alias Bartek Colleoni, kondotier
Szczecin, 19.06.1993 r.
Ogłosiwszy swoją wolę kondotier przekazał ją w formie pisanej na ręce
Przedstawiciela Władz Miejskich i ruszył na Plac Solidarności.
Wydaje się, iż tam właśnie powinien stanąć w przyszłości jego spiżowy pomnik.
Zwrócony twarzą ku centrum miasta, za plecami miałby kościół św. św. Piotra i
Pawła oraz zamek. Razem te trzy obiekty wraz z zielenią tworzyłyby malowniczą
kompozycję. W sam raz do robienia pamiątkowych zdjęć.
Składam Ci hołd, Książę, i wierność po wsze czasy ślubuję!
Dopóki żółw nie obejdzie Ziemi,
a mrówka nie wypije wody wszystkich oceanów
mój miecz i ramię na zawsze twymi pozostaną!
Książę łaskawie przyjął ślubowanie kondotiera i trzykrotnie uderzając mieczem
pasował go na pomorskiego rycerza. By przypieczętować ten akt przekazał
Colleoniemu swój miecz.
Kondotier zwrócił się z kolei do księżnej:
Ślubuję Ci, iż stanąwszy w każdym grodzie powieszę pawęż na gospodzie, a na nim kartkę, która mi kleryk uczony w piśmie foremnie napisze, jako Księżna Pani Pomorska jest najurodziwszą i najcnotliwszą pomiędzy niewiastami, które we wszystkich królestwach bydlą. A któren by się temu przeciwił, z tym potykał się będę póty, póki sam nie zginę albo on nie zginie, chyba bym radziej w niewolę poszedł!
Przyjęła księżna Anna ślub rycerza i zakasawszy spódnicę z własnej nogi
pończochę ściągnęła, którą to ramię rycerza przewiązała, by łacniej w turniejach
jej imię sławił. Powstał wtedy Colleoni, strzelił szampan przez podczaszego ("Szpak" - Robert Behrendt) z podstolim ("Wieko" - Robert Wieczkowski) otwarty i
czerwonokrwisty płyn rozlał się po srebrnych pucharach. Sam książę wzniósł
toast: "Za szczęśliwy Colleoniego powrót!!!", który wszyscy chętnie wychylili.
Potem rycerz sięgnął do kiesy i garście złotych a srebrnych monet rzucając w
ciżbę ludzką, skierował się ku koniowi. Z pomocą giermka wskoczył na siodło i
wraz z orszakiem opuścił gościnne mury zamku.
Przystanął na chwilę przed bazyliką katedralną św. Jakuba. W Wenecji wszak jego
posąg przed kościołem św. Jana i Pawła stoi. Może by więc i w Szczecinie...?
Kolejna przymiarka to centrum Placu Orła Białego. Wielce do gustu przypadło tu
rycerzowi towarzystwo skąpo odzianej Flory.
Zanim jednak kondotier wkroczył na ulicę Staromłyńską otworzyły się drzwi
pizzerii "Mariola" i na dłoniach dwóch przecudnych niewiast (tu przydałyby się
nazwiska, dzwoniłem tel. 4880322, lecz nikt nie odbierał) wyniesione zostały
olbrzymie tace z pizzą. Zgłodniałe już towarzystwo łakomie rzuciło się na te
smakołyki.
Koń Bartolome'a nie uszedł i ćwierć stajania, gdy ze schodów pobliskiego pałacu
kupca win Velthusena zakrzyknęła do kondotiera prześliczna dziewica. Była to córka
kupca win (Asia Ścibior), która obdarowała rycerza pocałunkiem i butelką
przedniego wina.
Koń kondotiera utrudził się wielce drogą i smętnie wyglądać musiał, bo zlitowali
się nad nim mieszkańcy grodu ("Mrówka" - Danuta Baraniecka) i na Staromłyńskiej
wiadro źródlanej wody mu wynieśli. "Hals" (bo takie było miano konia) nie raczył
się jednak napić.
Kolejna przymiarka miejsce miała na Placu Lotników - wiele przestrzeni i
zieleni, potem już Aleją Fontann ruszono ku Zielonemu Ratuszowi. Lecz oto
niespodzianka - lodziarnia "Castellari" przygotowała dla Colleoniego i jego
świty po wafelku pełnym zimnej słodkości.
Przed Zielonym Ratuszem po raz kolejny odczytane zostało posłanie Colleoniego do
mieszkańców Szczecina. Wykrzyczano ulubione hasło numer 5:
Kto twój powrót dziś neguje,
ten jest zwykły krzywy miś!
jak i hasło numer 2:
Prezydencie! Niepotrzebny uścisk dłoni,
nam potrzebny Colleoni!
Po czym parada wszystkich postaci zakończyła całą zabawę. Bartolomeo Colleoni
odjechał w kierunku Osowa. Czy wróci i na stałe zamieszka w Szczecinie? Dużo
zależy od nas. Wspólnym wysiłkiem możemy mu w tym pomóc.
Może ktoś z Państwa ma jakiś pomysł? Może chciałby w tej sprawie zabrać głos?
Może ma propozycję gdzie najlepiej byłoby ustawić Colleoniego?
Zainteresowanych prosimy o kontakt: Członkowie Towarzystwa Przyjaciół Szczecina
tel. 4223459 w godz. 9-15.
AKT "Kroki" i UKT "Labolare" dziękują wszystkim życzliwym, którzy okazali swą
pomoc, a w szczególności:
W imieniu Colleoniego i jego świty - jego herold (Robert Śledziński)
Powyższy tekst jest w miarę wierną relacją z naszego przemarszu. Pomysł powrotu
z Warszawy posągów Colleoniego i Mojżesza rzucił w 1992 roku na łamach prasy i w
piśmie do władz miasta zasłużony PTTK-owiec Antoni Adamczak. Sugerował
postawienie konnego pomnika na którymś ze szczecińskich placów. Wówczas toczyły
się dyskusje o rozebraniu Pomnika Wdzięczności Armii Czerwonej. Do objęcia przez
nas Szczecina w posiadanie stał w tym miejscu konny posąg któregoś z niemieckich
cesarzy (Wilhelma IV?). Jako, że słabo przysłużył się on sprawie polskiej, a
nawet wręcz przeciwnie, jego powrót w grę nie wchodził. Colleoni by się jednak
zmieścił. Jako, że na słane pisma władze odpowiadały "Jesteśmy za !" i ... nic
dalej nie czyniły, wpadliśmy na pomysł ożywienia kondotiera, konia i jego
drużyny. Czas ku temu wybrany był jak się nam wydawało przedni - Centralne
Obchody Dni Morza 19 czerwca 1993 r. Wysiłek organizacyjny był co nie miara. W
przygotowanie zaangażował się cały klub, jak i "Labolare". Za wypożyczenie
strojów zapłaciliśmy dzięki Ryszardowi Markowowi niewielkie pieniądze. Problemem było
znalezienie zbroi. Okazało się, że w naszym zasięgu jest tylko półpancerz
husarski - z ponad 100 lat późniejszy niż epoka Colleoniego. Wydeptanie ścieżek
do dobrodziejów owocowało poczęstunkami na trasie. Łącznie przemarsz zajął parę
godzin. Podziw należy się Krzysiowi Tyburczemu i Krystianowi Rajskiemu za
upilnowanie konia. "Hals" wykazał się cierpliwością. Tak długa jazda odparzyła
mu grzbiet pod siodłem. Bawiliśmy się przednio. Wyobrażałem sobie zawsze, że tak
wyglądają juwenalia w mieście z długą akademicką tradycją. Rozdaliśmy wśród
przechodniów około 2 000 ulotek. Wszystkie skończyły się właściwie na Wałach
Chrobrego, gdyż całe zapełnione były ludźmi.
Zawiodły na całej linii media. Mimo, iż konkretni redaktorzy szczecińskich
gazet, stacji radiowych i telewizyjnych solennie obiecywali, że na trasie
przemarszu się pojawią. Okazało się, że liczyć można było tylko na osoby
związane niegdyś z turystyką studencką: Marka Rudnickiego, który wysmażył potem
w "Morzu i Ziemi" całostronicowy artykuł ze zdjęciem, oraz Darka Janowskiego -
fotografa z Kuriera Szczecińskiego, którego ekstra czarno białe zdjęcia możemy
oglądać na wystawie. Dla reszty nie była to chyba taka atrakcja. Wobec
powyższego przygotowałem opis wydarzenia. W zamiarze miał trafić do dziennikarzy
i naszych dobrodziejów. Pod Zielonym Ratuszem (Urząd Miejski) Colleoni nikogo
nie zastał, pismo jakieś wcisnęliśmy jednak stróżowi.
Mieliśmy jeszcze pomysł, by kolejnym razem zbudować naturalnej wielkości pomnik
z kartonu na Bramie Portowej, wyprawić się do Wenecji, gdzie stoi oryginał i do
Bergamo, gdzie zamek i kaplica rodu kondotiera.
W odpowiedzi na przemarsz i petycję ówczesny Prezydent Szczecina zapewnił, że
podejmie wszelkie starania, o ile tak chcą mieszkańcy miasta.
Zniecierpliwieni brakiem skutecznych działań powtórzyliśmy w mniejszym zakresie
happening (już bez konia) przy okazji wmurowania aktu erekcyjnego pod odbudowę
szczecińskiego Podzamcza na Dni Dziedzictwa Europejskiego w 1995 roku.
Zebraliśmy wtedy około 1000 podpisów szczecinian, w tym samych luminarzy: prof.
Stanisława Latoura i księdza infułata Romana Kostynowicza, pod petycją zwrotu
pomników.
Od tego czasu zapadła cisza. Oba pomniki "darowane" ponoć zostały władzom
Warszawy. Brak jednak potwierdzających tego dokumentów. Nawet gdyby tak było, to
winny one do Szczecina powrócić. Tym bardziej, iż w Warszawie są traktowane po
macoszemu, jak piąte koło u wozu. Colleoni schowany głęboko na dziedzińcu
Akademii Sztuk Pięknych, a Mojżesz wykorzystywany jako podpórka do
telefonowania.
W tym przypadku przysłowie "kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera" nie
może skutkować. Z zachowanej dokumentacji poniekąd wynika, że działano pod
presją. Z drugiej strony cały naród budował wtedy Warszawę. Przynależność
państwowa Szczecina nie była pewna. Stąd wszelkie zastane tu dzieła sztuki,
mienie, dorobek materialny, długo jeszcze traktowano jako zdobyczne, chętniej
biorąc co się dało, niż w Szczecin inwestując.
Czas już jest jednak inny. Sukcesem zakończyły się starania o zwrot z Warszawy
kilkudziesięciu kopii rzeźb antycznych. Gdyby się tak stało z dwoma pomnikami,
to prócz dobrej zabawy z wcielaniem się w ludzi z epoki, mielibyśmy jeszcze
satysfakcję.
Ponoć opracowano kosztorys przewiezienia pomnika z Warszawy. Rektor Akademii
Sztuk Pięknych w Warszawie przeciwny jest zwrotowi pomnika, gdyż studenci co rok
robią sobie pod nim pamiątkowe zdjęcie. Ja z kolei widziałem również, jak
interes malowali rumakowi kondotiera na czerwono. Można byłoby ich chyba
przekonać, że do takich wyczynów malarskich nasze Liceum Plastyczne też dorosło.
Jakoś porozumieć się trzeba. Sądzę, że i w Warszawie setki liczącej pomników,
potrafią nas zrozumieć. Może by tak ufundować warszawskim studentom coroczne
plenery nad morzem, a plastikową kopię pomnika na dziedziniec pałacu przy
Krakowskim Przedmieściu. Z królewskiego traktu kondotiera przecież nie widać.
Kwestia usytuowania obu pomników w Szczecinie jest otwarta. Bez wątpienia dla
marmurowego Mojżesza miejsce jest w muzeum. Kondotier zyskał zaś w ostatnim
czasie Rynek Sienny. Zrekonstruowanych kamienic jest co prawda jak na lekarstwo,
większość to dzisiejsza architektura, jaka stanąć mogłaby niemal wszędzie.
Jednak Colleoni ustawiony na tle gotyckiego staromiejskiego ratusza bez
wątpienia dodałby Podzamczu patyny i tchnął trochę duszy w klimat Starego
Miasta. To nic, że tu, podobnie, jak i większość okolicznych budynków tu nie
stał. Ważne, że pasuje.
Byłoby się gdzie umawiać na randki.
Robert Śledziński "Śledź"